czwartek, 1 lutego 2024

Creepypasta #1

Niewolniczka inspiracji
Siedząc samemu w domu można czuć się na różne sposoby. Jednym się to podoba, bo mogą robić co zechcą, inni mają chwilę wytchnienia i możliwość zrobienia czegoś w spokoju. A niektórzy się boją. Ja lubię zostawać sama. Lubię samotność i tę ciszę dookoła, nie licząc przejeżdżających samochodów. Jednak jeśli mam być szczera, dźwięk samochodowego silnika, który słychać wyjątkowo rzadko, mknącego przez ulicę, zwłaszcza w czasie deszczu idealnie wpasowuje się w lekko mroczny klimat, który napawa mnie inspiracją. Samotność jest jedynym towarzyszem, przy którym mogę być sobą, przy którym mogę się odnaleźć i wyzwolić siebie.
Jestem artystką. Samotnym krukiem egzystującym na tym dziwnym, złym świecie przepełnionym kłamstwami, śmiercią, zależnościami, tajemnicami. Więc nie dziwcie się, gdy zobaczycie moje rysunki…
Ołówek jest moją duszą. Rysunki to moje myśli, emocje, uczucia nawet marzenia – rysunki to ja. Czasami mówię o nich jak o horkruksach, znanych z Harry’ego Potter’a; do każdego wkładam element mojej duszy. Wszystko co rysuję można, a nawet trzeba interpretować. Nigdy nie rysuję od tak, aby zaspokoić chęć sięgnięcia po ołówek. Zawsze musi być jakaś głębia, przesłania. A z czasem schodzę coraz głębiej, gdzie ukrywam to, co chcę powiedzieć.
Rysowanie jest swego rodzaju uzależnieniem, muszę się przyznać. Trochę tak, jakby grafit w ołówku był narkotykiem i przy rysowaniu wydzielał odurzające, a z czasem uzależniające od siebie substancje.
Ale wracając do omawianej samotności. Jak mówiłam, lubię siedzieć sama w domu i tworzyć. Moja mama, pracując w hipermarkecie często ma nocne zmiany, więc noce spędzam we własnym towarzystwie i moich ukochanych ołówków. Nie zawsze śpię, nie potrafię. Noc jest tak piękna, tajemnicza, mroczna… Nie sposób odrzucić tę inspirację i wejść w Świat Morfeusza. Co więcej mam wrażenie, że ten świat przenika nocą do tego, w którym żyję. Kroki na korytarzach, szepty, coś jasnego lub ciemnego, przelatującego przez pomieszczenie – doświadczam tego niemal każdej nocy. Boję się tego, nie przeczę, ale jednocześnie napawa mnie to weną.

Zbliża się wieczór. Moja mama szykuje się do pracy, a ja jednocześnie czekam niecierpliwie na nadchodzącą samotną noc i krzyczę w duszy z tego powodu.
– Pa, rybka. Ja już wychodzę – mama ucałowała mnie w policzek i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Na zamek.
Tak jakby fakt przekręcenia kluczy uwięził mnie samotną w celi nocy, przez której kraty przeciskają się różnorakie… hm, właśnie. Ja bym to określiła elementami mojej inspiracji. Tak. Przez kraty przeciskają się elementy mojej inspiracji, które spędzają mi sen z powiek, albo się w niego wkradają.
– Ech… – odetchnęłam głęboko, zamykając oczy. Po części z wytchnienia, a po części ze strachu.
W momencie uniesienia powiek znajdowałam się już w świecie nocy. Przeszłam korytarzem do końca i weszłam do kuchni po lewej. Po drodze odszukałam w komórce moją ulubioną (jak na razie) piosenkę Calt to Follow – Leave it all behind you i odtworzyłam ją. Podśpiewywałam do piosenki i przygotowywałam zieloną herbatę.
Suffocate everything, they complicate everything, They seal youre fate everyday, but you can’t belive it. Take youreself far away from nothingness, a milion miles from emptyness…
Kilka minut później postawiłam herbatę na biurku i poczułam przyciąganie ołówków. Odwróciłam się za siebie w stronę regału i zobaczyłam moje ukochane narzędzia pracy. Prostokątne opakowanie w czerwonych i białych kolorach, napis KOH-I-NOOR. Uśmiechnęłam się do nich i w sekundę później trzymałam je w dłoni. Sięgnęłam po duży szkicownik A2 i usadowiłam się na moim łóżku, stojącym pod oknem. Przyciszyłam lekko muzykę w komórce i zaczęłam szkicować…

Skończyłam. Nie wiem ile mi to zajęło. Nie liczy się czas przy rysowaniu, ale jakość, technika i głębia. Przekaz. Najnowszy rysunek ukazywał dwie róże, szarą i czarną splątane łodygami. Liście i kolce przeplatały się ze sobą niczym groźne i łagodne węże. Za nimi, w tle, rozpościerały się skrzydła umoczone w krwi, która skapywała z łodyg w dół kartki. Przyglądałam się jej przez chwilę. Coś mi nie pasowało… Wzięłam gumkę chlebową i zmazałam lekkie plamki grafitu, które nie powinny się znaleźć na około kropli. Zwyczajny brud przy pracy. Odrywając rękę od kartki zauważyłam, że mam ubrudzoną rękę. Standard… Wytarłam grafit palcami lewej ręki.
Nie był to grafit. To było lepkie, maziste jak…
– Krew…? – szepnęłam z niedowierzaniem.
Automatycznie dotknęłam narysowanej krwi. Była prawdziwa. Mogłam nawet zagłębić palce w niej…
– AU!!!
Czuje jak coś wczepia się w moje opuszki. Usiłuje zabrać dłoń, ale nie mogę. Wyczuwalna, choć niedostrzegalna przeze mnie siła wciąga mi dłoń w kartkę. Place, nadgarstek, pół ręki… Krzyczę i z całych sił starałam się wyrwać rękę z tego dziwactwa, ale mój wysiłek idzie na marne. Tonę we krwi. W narysowanej kurwa krwi!
To musi być sen – myślę. Mega realistyczny sen. Miewałam już takie. Ból również jest wtedy jak prawdziwy. Obudzę się i okaże się, że leżę w swoim łóżku. Tak. Tak będzie. Na pewno…
Nie.
Nie obudzę się. Żeby się obudzić musiałabym spać.
Zaciskam powieki, żeby krew się do nich nie dostała. Nie płynę, bo nie potrafię. Na szczęście, czy też nieszczęście coś wczepione w moje opuszki i ręce ciągnie mnie ku górze.

Po kilku minutach czuję spływającą ciecz z głowy. Wynurzam się z potwornym bólem rąk. Z trudem otwieram oczy przez lepką krew i z jeszcze większym trudem usiłuję cokolwiek zobaczyć. Mrugam kilka razy, co przynosi minimalną poprawę. Dookoła mnie jest biało. Jedynie w dole widać burgundowe morze krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każde słowo jest kropla deszczu, bądź promień słońca. A każda kropla deszczu i każdy promień słońca są potrzebne, aby mogło urosnąć coś pięknego.