Niewolniczka inspiracji
Siedząc samemu w domu można czuć się na
różne sposoby. Jednym się to podoba, bo mogą robić co zechcą, inni mają chwilę
wytchnienia i możliwość zrobienia czegoś w spokoju. A niektórzy się boją. Ja
lubię zostawać sama. Lubię samotność i tę ciszę dookoła, nie licząc
przejeżdżających samochodów. Jednak jeśli mam być szczera, dźwięk samochodowego
silnika, który słychać wyjątkowo rzadko, mknącego przez ulicę, zwłaszcza w
czasie deszczu idealnie wpasowuje się w lekko mroczny klimat, który napawa mnie
inspiracją. Samotność jest jedynym towarzyszem, przy którym mogę być sobą, przy
którym mogę się odnaleźć i wyzwolić siebie.
Jestem artystką. Samotnym krukiem
egzystującym na tym dziwnym, złym świecie przepełnionym kłamstwami, śmiercią, zależnościami,
tajemnicami. Więc nie dziwcie się, gdy zobaczycie moje rysunki…
Ołówek jest moją duszą. Rysunki to moje
myśli, emocje, uczucia nawet marzenia – rysunki to ja. Czasami mówię o nich jak
o horkruksach, znanych z Harry’ego Potter’a; do każdego wkładam element mojej
duszy. Wszystko co rysuję można, a nawet trzeba interpretować. Nigdy nie rysuję
od tak, aby zaspokoić chęć sięgnięcia po ołówek. Zawsze musi być jakaś głębia,
przesłania. A z czasem schodzę coraz głębiej, gdzie ukrywam to, co chcę powiedzieć.
Rysowanie jest swego rodzaju
uzależnieniem, muszę się przyznać. Trochę tak, jakby grafit w ołówku był
narkotykiem i przy rysowaniu wydzielał odurzające, a z czasem uzależniające od
siebie substancje.
Ale wracając do omawianej samotności.
Jak mówiłam, lubię siedzieć sama w domu i tworzyć. Moja mama, pracując w
hipermarkecie często ma nocne zmiany, więc noce spędzam we własnym towarzystwie
i moich ukochanych ołówków. Nie zawsze śpię, nie potrafię. Noc jest tak piękna,
tajemnicza, mroczna… Nie sposób odrzucić tę inspirację i wejść w Świat
Morfeusza. Co więcej mam wrażenie, że ten świat przenika nocą do tego, w którym
żyję. Kroki na korytarzach, szepty, coś jasnego lub ciemnego, przelatującego
przez pomieszczenie – doświadczam tego niemal każdej nocy. Boję się tego, nie przeczę,
ale jednocześnie napawa mnie to weną.
Zbliża się wieczór. Moja mama szykuje
się do pracy, a ja jednocześnie czekam niecierpliwie na nadchodzącą samotną noc
i krzyczę w duszy z tego powodu.
– Pa, rybka. Ja już wychodzę – mama
ucałowała mnie w policzek i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Na zamek.
Tak jakby fakt przekręcenia kluczy uwięził
mnie samotną w celi nocy, przez której kraty przeciskają się różnorakie… hm,
właśnie. Ja bym to określiła elementami mojej inspiracji. Tak. Przez kraty
przeciskają się elementy mojej inspiracji, które spędzają mi sen z powiek, albo
się w niego wkradają.
– Ech… – odetchnęłam głęboko, zamykając
oczy. Po części z wytchnienia, a po części ze strachu.
W momencie uniesienia powiek znajdowałam
się już w świecie nocy. Przeszłam korytarzem do końca i weszłam do kuchni po
lewej. Po drodze odszukałam w komórce moją ulubioną (jak na razie) piosenkę Calt to Follow – Leave it all behind you i
odtworzyłam ją. Podśpiewywałam do piosenki i przygotowywałam zieloną herbatę.
– Suffocate
everything, they complicate everything, They seal youre fate everyday, but you
can’t belive it. Take youreself far away from nothingness, a milion miles from emptyness…
Kilka minut później postawiłam herbatę
na biurku i poczułam przyciąganie ołówków. Odwróciłam się za siebie w stronę
regału i zobaczyłam moje ukochane narzędzia pracy. Prostokątne opakowanie w
czerwonych i białych kolorach, napis KOH-I-NOOR. Uśmiechnęłam się do nich i w
sekundę później trzymałam je w dłoni. Sięgnęłam po duży szkicownik A2 i
usadowiłam się na moim łóżku, stojącym pod oknem. Przyciszyłam lekko muzykę w
komórce i zaczęłam szkicować…
Skończyłam. Nie wiem ile mi to zajęło.
Nie liczy się czas przy rysowaniu, ale jakość, technika i głębia. Przekaz.
Najnowszy rysunek ukazywał dwie róże, szarą i czarną splątane łodygami. Liście
i kolce przeplatały się ze sobą niczym groźne i łagodne węże. Za nimi, w tle,
rozpościerały się skrzydła umoczone w krwi, która skapywała z łodyg w dół
kartki. Przyglądałam się jej przez chwilę. Coś mi nie pasowało… Wzięłam gumkę
chlebową i zmazałam lekkie plamki grafitu, które nie powinny się znaleźć na
około kropli. Zwyczajny brud przy pracy. Odrywając rękę od kartki zauważyłam,
że mam ubrudzoną rękę. Standard… Wytarłam grafit palcami lewej ręki.
Nie był to grafit. To było lepkie,
maziste jak…
– Krew…? – szepnęłam z niedowierzaniem.
Automatycznie dotknęłam narysowanej
krwi. Była prawdziwa. Mogłam nawet zagłębić palce w niej…
– AU!!!
Czuje jak coś wczepia się w moje
opuszki. Usiłuje zabrać dłoń, ale nie mogę. Wyczuwalna, choć niedostrzegalna
przeze mnie siła wciąga mi dłoń w kartkę. Place, nadgarstek, pół ręki… Krzyczę
i z całych sił starałam się wyrwać rękę z tego dziwactwa, ale mój wysiłek idzie
na marne. Tonę we krwi. W narysowanej kurwa krwi!
To
musi być sen – myślę. Mega realistyczny sen. Miewałam już takie. Ból również jest wtedy jak
prawdziwy. Obudzę się i okaże się, że leżę w swoim łóżku. Tak. Tak będzie. Na
pewno…
Nie.
Nie obudzę się. Żeby się obudzić
musiałabym spać.
Zaciskam powieki, żeby krew się do nich
nie dostała. Nie płynę, bo nie potrafię. Na szczęście, czy też nieszczęście coś
wczepione w moje opuszki i ręce ciągnie mnie ku górze.
Po kilku minutach czuję spływającą ciecz
z głowy. Wynurzam się z potwornym bólem rąk. Z trudem otwieram oczy przez lepką
krew i z jeszcze większym trudem usiłuję cokolwiek zobaczyć. Mrugam kilka razy,
co przynosi minimalną poprawę. Dookoła mnie jest biało. Jedynie w dole widać
burgundowe morze krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każde słowo jest kropla deszczu, bądź promień słońca. A każda kropla deszczu i każdy promień słońca są potrzebne, aby mogło urosnąć coś pięknego.