wtorek, 1 listopada 2016

Cieniste koszmary 01

Zasnuty duszy cieniem żywot

Niebo zasnuły chmury o głębokim odcieniu szarości całkowicie przesłaniając zawieszoną na niebie złotą monetę i błękit jej królestwa. Nagimi gałęziami drzew szarpały ramiona wiatru, a mleczna mgła niczym najdelikatniejsza puchowa tkanina, otuliła wszystko co znajdowało się przy ziemi. Konary drzew, dachy domostw, latarnie uliczne – wszystko to zdawało się wyrastać wprost z mgławicy. Chodniki ciągnęły się w dal puste i szare, a jedyną duszą pośród martwicy była Liliana.
Cały krajobraz zdawał się być martwy i wyjęty prosto z sennego koszmaru.
Dziewczyna idąc samotnie wzdłuż brzegu mrocznego lasu co chwila oglądała się dookoła. Ciągle towarzyszące jej uczucie, że ktoś ją śledzi nie było przyjemne. Czuła jakby serce trzymane było w żelaznym uścisku próbując rozerwać więżące je więzy swym przyśpieszonym biciem. Mimo że była ubrana w gruby, długi sweter, pod którym miała koszulkę, jeansy oraz wysokie do połowy łydki glany, gęsia skórka pokryła jej ciało, a od środka bił zimny dreszcz, który porównać było można do lodowatych igieł wbijających się w każdy mięsień. Głębokie oddechy zmieniały się w kłębiące się obłoczki białej pary, ledwie widocznej na tle mgły.
Trzask!
Nagle usłyszała głośny dźwięk łamanych gałęzi, jaki przeszył złowieszczą ciszę doprowadzając ją do paraliżu strachu po gwałtownym podskoku. Zupełnie jakby ktoś wpadł w stertę suchych gałęzi i liści. Zaraz po tym dobiegło ją brzmienie metalu bijącego o metal. Po chwili wypełnionej odgłosem szaleńczego biegu wyskoczył przed nią ciemno-włosy chłopak.
Oddychał głęboko i szybko, pierś unosiła się i opadała w harmonii z oddechem. Miał na sobie czarne skórzane spodnie przyległe do ciała schowane w wysokich, ciężkich butach, cienką i długą do kostek tkaninę koloru węgla z kapturem oraz przylegającymi do rąk rękawami sięgającymi kostek palców. Ze spodni, opinając dobrze zbudowany tors, okrywała go koszulka barwy nocnego nieba. Hebanowe włosy okalające bladą twarz, które sięgały ramion poruszały się delikatnie na wietrze. Zza jego pleców wyrastała gruba i srebrna rękojeść wysadzana rubinowymi kamieniami. Czarne tęczówki, w których nie można było dostrzec źrenic spoczywały na postaci brązowowłosej dziewczyny.
Liliana przełknęła ślinę, powoli cofając się. Chłopak wyprostował się, uśmiechnął i zaczął iść w jej kierunku. Stanowczo, z pewnością siebie. Brunetka żałowała, że nie wzięła ze sobą czegoś więcej niż sztyletu, który ukryła z tyłu za paskiem spodni. Nie sądziła, że coś może ją spotkać po drodze, była przekonana, że dotrze do wyznaczonego celu bez przeszkód, więc nie uzbroiła się w nic więcej prócz sztyletu i swoich umiejętności. Dosięgła go powoli, pewnie zaciskając palce na chłodnej rękojeści. Ostrożnie wyjęła broń opuszczając rękę wzdłuż ciała.
Chłopak zaśmiał się jedynie na krótko, kiedy ujrzał marną broń w dłoni niemal tak samo marnej dziewczyny.
– I co zamierzasz zrobić mi tym… sztylecikiem? – zapytał Miron retorycznie z kpiną w głosie. – Być może myślisz, że on przyleci do ciebie na skrzydłach, ale… – zawiesił głos bawiąc się emocjami dziewczyny.
Liliana poczuła jak wnętrze, poczynając od serca zamarza. Stała przez chwilę niczym zamieniona w kamień wpatrując się rozszerzonymi oczyma w swego oponenta.
– Co mu zrobiłeś? – zapytała powoli przyciszonym głosem. – Gdzie jest Kilian? – zadała kolejne pytanie nie czekając na odpowiedź na poprzednie.
Miron rozciągnął usta w uśmiechu złego chłopca cały czas kierując się ku niej.
Liliana zacisnęła dłoń w pięść, a drugą na jelcu tak mocno, że rękojeść mało nie pękła. Czuła jak każde zdobienie, każdy grawer i żłobienie odciskają się na jej skórze z towarzyszącym temu przyjemnym bólem. Przymrużyła złowieszczo oczy zaciskając usta w wąską kreskę.
– Nie myśl, że się ciebie boję potworku – zakpił przybierając poważny wyraz twarzy, czym zdradził, iż kłamie. – Kilian postanowił odpocząć na łonie natury.
Stanął jakieś półtora metra od niej w lekkim rozkroku, uniósł rękę i powoli układał palce, jeden za drugim na rękojeści swego miecza. Nie mógł powstrzymać uśmieszku, kiedy patrzył na jej zdeterminowaną twarz wysuwając powoli ostrze z pochwy na plecach. Doskonale wiedział, że Liliana cała drżała w środku, bała się i pragnęła cudem wyjść żywo z tej sytuacji. Jaka szkoda, że jednak jej cieniste marzenie się nie spełni. Zafunduję jej szybką śmierć.
Liliana była gotowa na wszystko. Pomimo że wewnątrz buzowało przerażenie i pragnienie zachowania obecnego życia, nie mogła się ulęknąć Mirona. Zarówno ze względu na cel jej wędrówki jak i Kiliana oraz samą siebie; nie chciała uciekać, wolała stawić czoła wrogowi.
Miron uniósł nad sobą niewiarygodnie długi miecz. Zamachnął nim. Napiął mięśnie. Zamknął oczy. Skoczył.
Wylądował na ziemi, niecały metr dalej za dziewczyną na ugiętych nogach.
Szkarłatna ciecz ściekała z ostrza, utworzyła kałuże wokół postaci Liliany, której ręce leżały z obu jej stron, czerwone od krwi, z których sterczały gładko ścięte pod skosem żółtawe kości.
Zasłoniła się nimi w momencie, kiedy miecz chłopaka był centymetry od niej, był to odruch. W jednej nadal spoczywał sztylet wewnątrz zaciśniętej dłoni. Kikuty opadły wzdłuż ciała dziewczyny, zwisały z nich czerwono-czarne nitki żył, a elementy tkanki mięśni plasły o ziemię.
A kiedy ścięte ręce opadły, ukazały podłużną dziurę pośrodku klatki piersiowej, z której stopniowo wylewała się szkarłatna posoka.
Cita mors est mortis.
Uniósł głowę spoglądając na ciemno-szare niebo, jakby mówił tę sentencje ku niemu. Ton jakim to wypowiedział brzmiał zupełnie jak modlitewne ,,Amen”. Wykonał zadanie, mógł więc wrócić po kolejne rozkazy.
Schował miecz z powrotem do pochwy.
Wtem ujrzał jak dusza Liliany ulatuje z ciała emitując rosnącym blaskiem. Rozszerzył na ten widok oczy i rozchylił usta, stając jak posąg wpatrujący się w jedno miejsce.
Ze skumulowanej energii jaką była dusza, rozeszły się srebrne smugi, co wyglądało jak wstążki. Kierowały się w górę, w dół, na boki. Wyrastały z nich nowe, jak gałęzie drzew. Energia rozprzestrzeniała się przybierając humanoidalny kształt.
W tym samym momencie z lasu wybiegł inny chłopak, o białych włosach. Stanął między drzewami z tym samym wyrazem twarzy co Miron.
– Nie… – szepnął zdruzgotany Kilian. – Jeszcze nie…
Dusza Liliany przybrała formę potężnego anioła górującego nad drzewami, którego srebrne skrzydła przesłaniały niebo. W dłoni trzymała sztylet. Ten sam, który zniknął z jej odciętej ręki. Z tą różnicą, iż był dużo większy.
Nagie ciało Liliany pozbawione oznak płciowości przesłaniały długie białe włosy, a przeźroczyste oczy spoczęły na osobie Mirona.
Czarnowłosy cofnął się o krok, nadal będąc pod wpływem szoku i zamknął oczy. Pulsacyjne światło zakołowało wokół niego i strzeliło w górę.
Miron przybrał postać podobną do Liliany za wyjątkiem czarnych piór na potężnych skrzydłach oraz długich, falujących na wietrze włosów w barwie hebanu. W dłoni dzierżył swój powiększony kilkukrotnie miecz.
Kilian nie wahał się ani chwili. Nie mógł pozwolić, aby Liliana została unicestwiona.
Proces przemiany, taki sam jak Mirona trwał zaledwie sekundę.
Stał teraz przed Lilianą trzymając czubek ostrza swego miecza tuż pod gardłem Mirona, a skrzydła jego rozpostarły się wysoko, jakby w grożącym geście. Białe pióra Kiliana mieszały się ze srebrnymi Liliany – srebro i biel niczym zaufanie i czystość.


*Cita mors est mortis Z Łaciny Szybka śmierć to wspaniała śmierć.
 ~*~

I jak się Wam podobało? Bo mi bardzo hehe
Chciałam z tego zrobić takie opo na Halloween, ale coś nie wyszło i jest opo na Wszystkich Świętych ;P
Kolejna część tego opowiadania pojawi się... Szczerze to nie wiem, ale jak się postaram to jeszcze w tym miesiącu ;)
Także to na tyle ode mnie. Dziękuję za komentarze pod poprzednim opowiadaniem :3
Pozdrawiam Was cieplutko w te jesienne i pełne inspiracji dni...
I <3 Autumn...