wtorek, 11 kwietnia 2017

Filozofia duszy 02

Łza Anioła
Wieczysta pamięć
Po licu bladym łza srebrna spływa –
Smutek i cierpienie wydobywa.
Jedna za drugą płynie
W dół opadając, gdzie w mroku ginie…
A wraz z nimi
To, co czyni smutnymi.
Jednak wspomnienia nie odchodzą,
Bo od zawsze, na zawsze w umyśle błądzą;
I znów łza srebrzysta po licu przemknie,
I znów udrękę wspomnień odemknie...

J


esienny wiatr poruszył koroną rosłego drzewa i strącił z niego kilka brązowo-czerwonych liści nakrapianych żółcią. Opadły swobodnie na pokrytą rosą trawę. Szare obłoki, które zasnuły niebo, nie pozwalały złotym promieniom na przedarcie się przez ich powłokę. Anaeli siedziała w swojej altanie i wpatrywała się w przygnębiający krajobraz. Jej wspomnienia ożywały. Każde pojawiało się w jej umyśle, budząc wszelkie emocje i uczucia z nimi związane. Na zewnątrz zdawała się być posągiem wpatrującym się w jedno miejsce – niebo, natomiast w środku skrywała burzę i zamęt. Smutek, cierpienie, rozpacz, strach, samotność – wszystkie te odczucia kumulowały się w niej, krzyczały jedne do drugich, przebijały się wzajemnie i powracały z tą samą siłą. A Anaeli dusiła je co dzień od kilku wieków, nie mogąc ich ani trochę złagodzić, ani uciszyć. Nikt nie mógł pomóc jej w noszeniu tego ciężaru. Była o tym przekonana.
– Znów wspominasz? – łagodny, męski głos rozległ się obok niej.
Dziewczyna westchnęła i po dłuższej chwili odpowiedziała:
– To raczej wspomnienia ożywają, Nanaelu – powiedziała cicho. – Nie z mojej woli, choć nie staram się ich powstrzymywać – dodała.
– My nie mamy woli – rzekł, unosząc lekko kąciki ust, ale nie w uśmiechu.
Pochylił głowę i spojrzał z troską na profil Anaeli. Doskonale wiedział, jakie wspomnienie rozgorzało w jej umyśle i wiedział, co je wywołało.
– Ja miałam, Nanaelu. Jeden raz – wyznała z uśmiechem, lecz jej głos brzmiał smutnie.
Chłopak położył dłoń na ramieniu Anaeli, chcąc wyrazić tym gestem niewypowiedziane słowa: wiem, że zgrzeszyłaś, lecz kara za winę jest sprawiedliwa. Nie można bez konsekwencji łamać zasad. Wszystkie działania mają swoje skutki, a te złe są karane.
– Musimy iść, prawda? – zapytała, starając się o neutralność w głosie, lecz mimo prób i tak zadrżał.
Nadal wpatrywała się w szarość nieba, które nigdy się nie zmieniało. Nie słysząc odpowiedzi ze strony towarzysza, wstała i odwróciła się ku niemu. Długie białe włosy Anaeli poruszył powiew wiatru, zarzucając je na twarz dziewczyny. Ściągnęła mleczne pasma, odsłaniając przeźroczyste oczy
o pojedynczych, małych źrenicach koloru śniegu.
– Więc chodźmy – szepnęła i zmusiła się do uśmiechu.
Nanael doskonale wiedział, że była to maska dla niechęci i cierpienia wymalowanych na jej prawdziwym obliczu. Nie mogli jednak nie wypełnić obowiązku, tak jak Anaeli nie mogła wrócić do swojego pierwotnego królestwa. Dlatego też zmuszała się do zakrywania twarzy maską emocji, których w ogóle nie odczuwała. Nie mogła nic zrobić w tej sytuacji, więc po prostu z tym nie walczyła. Próbowała się dostosować. A on wiele razy pragnął powiedzieć jej, aby została i nie musiała patrzeć na tych, którzy przez nich cierpią, a którzy niegdyś dzięki niej byli szczęśliwi. Jednak musieli pracować w parze, ponieważ bez jednej połówki nie wykonaliby całkowicie zadania.
Wedle słów kary ból, smutek oraz samotność miały towarzyszyć jej już zawsze, dopóty dopóki Anaeli nie przestałaby egzystować, lecz jej żywot był wieczny. Tak jak wszystkich Aniołów. Każdego dnia musiała stawać pośród cieni przeszłości i zmagać się z nimi, z bólem, jaki wywoływały. Po za tym jednym smutnym wspomnieniem, posiadała również wiele ciepłych, pełnych radości wspomnień z tamtego okresu; sprzed wymierzenia kary. I oprócz nich nie dysponowała innymi pamiątkami, były jedynymi, jakie miała. Jednakże mimo uśmiechów, jakie wywoływały, przyczyniały się w równym stopniu do odczuwania jeszcze większej samotności i rozpaczy.
A pamięć i wspomnienia są najsolidniejszym i najtrwalszym, co się posiada. Towarzyszą one od początku, aż do końca. Nie można od nich uciec. Ani ich stracić.

Anaeli stała przed wysoką szafą o barwie orzecha i zmuszała się do jej otworzenia. Zacisnęła oczy, położyła dłoń na gałce, nabrała powietrza i wypuściła je powoli, po czym pociągnęła jedno skrzydło do siebie i uniosła powieki. Jej wzrok padł na różnego rodzaju białą broń. Strach ją sparaliżował. Drżącą dłonią dotknęła sztyletu o srebrnym ostrzu i czarnej rękojeści, której jelec uformowany został w kształt róży o białych płatkach, wyróżniających się na tle ciemności. Zimno jego stali przeniknęło przez opuszki palców w głąb niej i wywołało uczucie lodowych igieł mknących po ciele dziewczyny. Minęło już kilka wieków od strącenia Anaeli, lecz ona nadal nie potrafiła przywyknąć do tego, co musiała czynić. Nie potrafiła powstrzymać uczuć, jakie budziły się w niej za każdym razem, kiedy patrzyła na te wszystkie ostrza, a zwłaszcza wtedy, gdy musiała ich użyć.
– Gotowa?
W drzwiach stanął Nanael i oparł się ramieniem o framugę, krzyżując kostki stóp. Hebanowe włosy opadały mu na blade skronie i czoło, przesłaniając lekko oczy podobne do oczu jego towarzyszki, za wyjątkiem źrenic koloru nocy. Ubrany był w czarne jeansowe spodnie i szarą koszulkę. Według Anaeli te dwa kolory idealnie do niego pasowały, nie tylko pod względem wyglądu, ale i charakteru. Odzwierciedlały pewien spokój, stałość. Przy pasie z bronią przywieszony miał miecz w pochwie, a przy lewym biodrze trzy sztylety.
– Nie – uśmiechnęła się smutno, patrząc na niego.
– Jak zawsze – odparł miękko, posyłając jej delikatny uśmiech.
Anaeli odwzajemniła ten gest z lekkim rozbawieniem, a po chwili znów spojrzała na wypełnioną bronią szafę.
– Nigdy nie będę gotowa na robienie tego i choć się pogodziłam z moim losem, nie przywykłam i nie przywyknę do tego, co muszę czynić – wyznała tonem smutnym i pewnym siebie. Doskonale wiedziała,
o czym mówi.
Skierowała wzrok ku przyjacielowi. Przygnębienie widoczne na twarzy i w spojrzeniu dziewczyny budziło współczucie w Nanaelu za każdym razem, gdy na nią patrzył.
– Robisz coś, czego nienawidzisz. Zostałaś do tego zmuszona, ale nie bez konkretnego celu i nie bez powodu – mówił subtelnie, kładąc nacisk na poszczególne, kluczowe słowa.
– Nigdy się nie przyzwyczaisz – oznajmił twardo. – A ja – zaczął po chwili milczenia. – Jestem przy tobie i zawsze będę cię wspierał. Chciałbym pomóc ci w noszeniu twojego ciężaru, ale... – zawiesił na chwilę głos. Emocje zdawały się zawisnąć nad nimi. – Nie pozwalasz mi na to. Męczysz się z tym, co skrywasz w sobie, a to dusi cię od środka – spuentował.
Miał rację. Anaeli zgadzała się z każdym słowem przyjaciela, co potwierdzał fakt, że podczas jego krótkiego monologu utkwiła wzrok w czarnych zawijasach, jakimi ozdobione zostały białe kafelki na podłodze. Jednak bała się uzewnętrznić. Nie wiedziała do końca dlaczego. Czuła wewnętrzny opór, a do tego wstydziła się swojego grzechu. Wolała sama dźwigać swoje uczucia i przeszłość, nie chcąc obarczać nimi Nanaela. Znała go od trzech wieków, dobrze czuła się w jego towarzystwie i uwielbiała spędzać
z nim czas. Zdawał się ją rozumieć, mimo że wielu rzeczy nie był świadom, oraz jednocześnie być obiektywnym wobec jej występku i kary, jaką za niego otrzymała. Był jej najbliższym przyjacielem.
– Owszem – odparła cicho, nadal na niego nie patrząc. – Ale… – zaczęła, nie wiedząc, jak ma kontynuować dalszą wypowiedź. Cisza przeciągała się w napięciu. – Nie wiem – pokręciła głową. – Nie wiem, dlaczego nie potrafię się otworzyć. Chyba boję się, że chaos, który panuje we mnie, wydostanie się,  i nie będę go w stanie opanować. Nawet teraz nie potrafię, kiedy jest skumulowany i zamknięty we mnie – uraczyła go spojrzeniem szklistych oczu, a przez to, że były przeźroczyste, zdawały się być kryształami.
– Być może po prostu sama – położył nacisk na to słowo. – Nie potrafisz. Być może jedna osoba to za mało, aby go ułożyć? A trudno też coś poukładać, jeśli jest zamknięte i stłoczone – stwierdził bacznie się jej przyglądając.
– Może i masz racje, ale ja naprawdę nie potrafię – odpowiedziała imperatywnie. Z jej policzka spłynęła pojedyncza łza. – Robiłam cudowne rzeczy, uszczęśliwiałam ludzi, pomagałam im, przepędzałam od nich cierpienie… – sopranowy głos Anaeli zadrżał, a z policzków opadały łzy wraz
z emocjami, jakie towarzyszyły jej wypowiedzi.
Nanael natychmiast podszedł do przyjaciółki i przytulił ją mocno. Czuł się winny jej łez, ale chciał pomóc dziewczynie, próbując nakłonić ją do wyznań. Uparcie chciał wyrwać z niej wszelki ciężar
i rozłożyć go na ich oboje. Nie mógł znieść widoku jej przygnębionej postaci, będącej duchem daleko
w przeszłości. Pragnął wyrwać ją z transu wspomnień i uwolnić od nich, aby ze spokojem mogła wejść
w teraźniejszość. Miał zamiar pomóc Anaeli odnaleźć się, błądząc z nią w jej przeszłości. Usilnie starał się to robić od trzech wieków.
– Chodźmy już – poprosiła po chwili. – Im szybciej to załatwimy, tym szybciej wrócimy, a ja szybciej będę starała się zapomnieć – wyszlochała.
Nanael odsunął się nieco od niej, ale nie wypuścił przyjaciółki z objęć. Spojrzał na jej zaczerwienioną twarz oraz mokre strużki po łzach i westchnął w duchu.
– To chodźmy.
Dziewczyna wyjęła z szafy sztylet, którego wcześniej dotknęła oraz długi miecz schowany w pochwie i przewiesiła go przez głowę, tak że znajdował się za jej plecami. Jego srebrna, misternie zdobiona rękojeść wystawała za barkiem dziewczyny. Sztylet natomiast umieściła w kaburze przy pasie. Ubrana
w białą tunikę z długimi rękawami i czarne spodnie opuściła komnatę wraz z przyjacielem.

Przez całą drogę nie rozmawiali ze sobą. Nanael jedynie spoglądał na nią co jakiś czas. Jeśli będzie czuła taką potrzebę, to mi powie. Nie mogę naciskać, ale chciałbym jej pomóc. Nie mogę patrzeć na jej cierpienie. Zbyt dużo go zadaję w moim życiu… Mówił do siebie w myślach. Starał się jakoś usprawiedliwić swoje słowa, które do niej skierował. Czuł się winny, czuł, że dotknął jej najczulszego punktu. Jednakże wiedział, że powinien to zrobić, aby pomóc Anaeli. Po deszczu wyłania się tęcza, po bólu winien zagościć spokój.
Po kilku minutach doszli do kolejnej komnaty, mijając długie i szerokie korytarze, których ściany ozdobione zostały pięknymi obrazami osadzonymi w misternych, złotych ramach. Zatrzymali się przed wysokimi, łukowymi wrotami dwuskrzydłowymi o mlecznej barwie. Na ich powierzchni widniały czarne skrzydła, jedno namalowane na jednej połowie, drugie na kolejnej. Nanael podszedł ku nim i pociągnął za mosiężny, okrągły uchwyt.
Drzwi otworzyły się z niebywałą lekkością, ukazując duże pomieszczenie, do którego weszli. Wnętrze było surowe. Przy witrażowym oknie stała postać, która poruszała delikatnie czarnymi skrzydłami. Długie białe włosy opadały na stalowo-szarą szatę w jaką ubrany był Anioł. Jego oblicze biło chłodem i surowością. Nanael i Anaeli podeszli do niego.
– Udacie się w dwa miejsca – oznajmił. – Pierwszym  jest dom przy Kwiatowej sześć, do którego was przeniosę, a w drugim miejscu złożycie wizytę, kiedy wrócicie – wyjaśnił pokrótce.
Nigdy nie rozwijał swoich wypowiedzi.
– Kto jest wyznaczony? – zapytał Nanael rzeczowo.
– Dziewczynka – odparł lakonicznie, podchodząc do przeciwległej ściany.
Nanael spojrzał na swoją przyjaciółkę i dostrzegł, że usiłuje ona hamować cisnące się do oczu łzy, jakie wezbrały po odpowiedzi Anioła. Położył dłoń na jej dłoni i lekko ścisnął.
– Nie kumuluj emocji, pozwól im się uzewnętrznić. Każda łza wyzwala z ciebie odrobinę tego, co skrywasz, co sprawia ból – szepnął. – Im bardziej to kumulujesz, tym bardziej ból narasta.
– To będzie chwilowe ukojenie – odrzekła pociągając nosem. – Kiedy łzy opadną wraz z moimi uczuciami, i kiedy wykonamy zadanie, wspomnienia znów zaczną żyć, rodząc nowe łzy, Nanaelu. – Posłała mu twarde spojrzenie zza szklistej kurtyny. – Teraz łzy wydobędą odrobinę smutku, ale później wspomnienia znów go uzupełnią.
Chłopak nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Swoim  milczeniem przyznał jej racje. Pociągnął ją za sobą w stronę Anioła, który stał pod ścianą, intonując w skupieniu melodię będącą dźwięcznymi słowami języka enochiańskiego*. Ściana za Aniołem wymalowana była zawiłymi symbolami, które stopniowo zaczynały emanować światłem. Każdy z nich stanowił jedną literę alfabetu enochiańskiego, a wszystkie składały się na dwa wyrazy: przejście dusz.
Kiedy Anioł zakończył intonację usunął się na bok i wskazał dłonią na Anaeli i Nanaela, aby podeszli do ściany. Wykonali trzy kroki przed siebie, po czym otworzyli usta i poczęli intonować wysokim głosem melodię, krótszą niż melodia Anioła. Każdy znak z osobna rozświetlony światłem zaczął łączyć się z pozostałymi, tworząc siatkę nieregularnych krzywych. Anaeli z Nanaelem przeszli przez utworzony Portal, którego krzywe połączyły się z nimi w momencie przejścia. Gdy zniknęli, Anioł zaintonował krótką melodię, aby Anaeli i Nanael mogli wyjść po drugiej stronie. Po zakończonej intonacji połączenia między symbolami zerwały się, a światło każdego z nich powoli przygasało. Chwilę później do sali weszło dwoje Aniołów, którym przydzielone zostało podobne zadanie.

***

Anaeli i Nanael pojawili się w snopie światła przed domem jednorodzinnym. Żaden
z przechodniów nie dostrzegł rozbłysku, ani dwóch istot wyłaniających się z tego blasku. Działali oni bowiem w  wyższej, duchowej sferze, wymiarze nałożonym na realność ludzką, który istniał w tym samym miejscu i czasie. Ludzie bytowali w obu wymiarach jednocześnie: jako stworzenia o powłoce cielesnej, gdzie ciało istniało na płaszczyźnie realności ludzkiej, a dusza sięgała poza, do Sfery Duchowej. Nie potrafili oni jednak dojrzeć duchowego świata, dopóty zatrzymywała ich cielesna powłoka.
– Czujesz? – zapytał Nanael, rozglądając się z uwagą dookoła i marszcząc przy tym brwi.
– Niestety…
Anaeli przełknęła ślinę i drżąc, sięgnęła za plecy, aby pochwycić miecz.
– Zapewne dlatego nie mogliśmy zjawić się od razu wewnątrz domu – poddał myśl Nanael.
Oboje odczuwali emanującą skądś energię piekielnych bytów. Działało to na zasadzie intuicji, jednej
z kilku ważnych i przydatnych umiejętności Aniołów. Ich własne jestestwo duchowe oddziaływało na to znajdujące się w pobliżu. Cechowało się to podobieństwem do magnesów o różnych biegunach.
Przeczucie i tym razem ich nie zawiodło. Chwilę później nieopodal Anaeli i Nanaela zmaterializowały się dwie istoty o szkliście czerwonych oczach i poszarzałej skórze. Ich wygląd, w odróżnieniu od wyglądu Aniołów, nie do końca wskazywał na podobieństwo do rodzaju ludzkiego. Byli o wiele wyżsi
i smuklejsi. Ich wzrost osiągał niemal trzy metry, nie posiadali paznokci u palców ani brwi czy włosów. Ciała tych istot okrywały jedynie czarne płachty powiewające nieznacznie na lekkim wietrze.
– Aniołowie – wysyczał jeden z nich, wpatrując się wprost w dwoje przyjaciół.
Natarł na nich z zadziwiającą szybkością. Anaeli nie zdążyła uchwycić momentu, w którym kończyny demona poruszyły się. Nie wiadomo, kiedy w jego dłoni pojawił się szeroki miecz, którym zamachnął się na Nanaela. Ten jednak zwinnie uniknął ciosu, uchylając się i krzyżując swoje ostrze z klingą oponenta.
Z zawziętą miną odepchnął demona od siebie. Kiedy piekielny posłaniec stracił na moment równowagę, Nanael wykorzystał to i zadał mu cios w klatkę piersiową. Smukłe ostrze miecza Anioła przebiło ciało nieprzyjaciela. Z rany wylotowej zaczęła sączyć się ciemna posoka. Nie był to jednak cios finalny. Demon po raz drugi podjął walkę z Nanaelem.
Anaeli odważnie unikała ciosów drugiego demona. Ruszała się lekko i zwinnie niczym kot, który atakował oprawcę pazurami, tudzież mieczem, którym posługiwała się z dużą perfekcją.
– Dusza będzie nasza – oświadczył z pewnością siebie drugi demon.
– Nie. – Głos Anaeli zabrzmiał twardo i groźnie.
Wykonała pełen obrót mieczem, po czym skoczyła, wbijając go w pierś istoty. Zaparła się stopami
o jej tors i przekręcając ostrze, wbijała je coraz głębiej, by sprawić jeszcze większy ból. Demon zawył przeraźliwie i zachwiał się. W tym czasie Anaeli opuściła nogi, by obciążyć broń z jednej strony. Trzymała się z całych sił jelca swojego miecza, którego ostrze, ślizgając się ku ziemi, rozcinało pierś oraz brzuch nieprzyjaciela. Kiedy Anielica stanęła na trawie, wyszarpała klingę z ciała demona, a węgielna krew rozprysła się dookoła. Piekielna istota upadła ciężko na ziemię. Jej długie kończyny poruszały się przez chwilę i zastygły w bezruchu.
W tym samym czasie demon walczący z Nanaelem upadł na niego. Nie był to jednak koniec walki. Anioł odepchnął od siebie oprawcę, który poleciał w górę i opadł na ziemię kilka metrów za jego głową. Chłopak wstał i podszedł do demona. Spojrzał na przyjaciółkę, dając jej tym samym znak. Zaraz po tym oboje poczęli odmawiać modlitwę głosami o identycznej tonacji.
– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Odsyłamy was w otchłań grzechu skądś zrodzone, gdzie grzechy główne waszym jadłem, a pierwszy Syn Światła władcą ciemności i waszym panem.
W odmętach mroku przepadnijcie. Amen.
Tuż po ostatnim wypowiedzianym słowie demony zawyły, zasyczały i spłonęły czarnym ogniem odprawione do Piekła.
Anaeli podeszła do Nanaela. Jej biała tunika ubrudzona była kleksami ciemnej posoki, a tkanina miejscami ziała dziurami. Anielica zamknęła oczy i oddychała przez chwilę ciężko, aby móc się uspokoić. Walki i rozlew krwi od początku jej istnienia wzbudzały w niej odrazę i przerażenie. A od trzech wieków, odkąd została strącona, musiała walczyć. Za każdym razem po skończonych starciach drżała. I choć wiedziała, że są to demony chcące zabrać duszę niewinnego człowieka, i że w ten sposób broni tego, czego broniła za czasów swoich skrzydeł, uczucie wstrętu brało górę. Jej przeznaczeniem jako Anioła nie były walki i wprawianie ludzi w smutek, lecz dawanie miłości i radości – coś zupełnie przeciwnego. A kara nakazująca czynić coś, co jest kontrastowe z charakterem i uosobieniem, jest najgorszą karą. Niemożliwym jest wówczas czerpanie zadowolenia z czegoś, czego nienawidzi się wykonywać, do czego czuje się niechęć.
– Możemy iść? – zapytał łagodnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
– Tak – odparła, kiwając głową.
Wzięła głęboki wdech i ruszyła z Nanaelem do drzwi domu. Nie przeszli jednak przez nie. Mimo że mogli przybrać postać duchową i wniknąć do wnętrza mieszkania, ich ubrania, a przede wszystkim broń, miały niezmiennie tylko jedną formę – materialną.

Anioł Stróż będący przy swej podopiecznej wyczuł nadejście dwojga Aniołów. Dwaj pozostali, którzy opiekowali się innymi domownikami, również. Wszyscy troje Posłańcy Boży spodziewali się tej wizyty. Opiekun dziewczynki pod duchową postacią przedostał się do drzwi i otworzył je, nie wydając przy tym żadnego dźwięku sygnalizującego, że drzwi się otworzyły. Patrzył, oczywiście czy nikt nie zbliża się do drzwi. Anaeli z Nanaelem weszli do środka i powędrowali za Stróżem na piętro domu, do średniej wielkości pokoju. Pomieszczenie pomalowane było w jasne kolory błękitu i wrzosu. Przez okno dostawały się złote promienie jesiennego słońca i padały na małą dziewczynkę spoczywającą na łóżku. Otaczały ją liczne maskotki podarowane jej w ciągu dziewięciu lat życia.
– Wyciągnij sztylet – poprosił Nanael i popatrzył ze smutkiem na jasnowłosą dziewczynkę o bladej cerze.
Minęła dłuższa chwila, a Anaeli nie spełniła prośby Anioła.
– Anaeli…
Spojrzał na nią i dostrzegł potok łez mknących po jej licach. Spojrzenie utkwione miała
w dziewięciolatce, przy której siedzieli rodzice w dość młodym wieku. Mogli liczyć nie więcej niż trzydzieści lat. Kobieta o tym samym kolorze włosów co dziewczynka kurczowo trzymała małą za rączkę, roniła łzy i drżała w szlochu. Mężczyzna o postawnej budowie ciała i ciemnych włosach siedział na krawędzi łóżka, tulił żonę i trzymał swoją dłoń na jej dłoni, tej, którą chwytała rączkę córki. Wydawało się, że kobieta chce zatrzymać dziewczynkę i nie pozwolić jej odejść na tamten świat…
– Musimy to zrobić – Nanael szepnął do ucha zrozpaczonej Anielicy. – Robiłaś to wiele razy – przypomniał jej. – Wiesz, że nie ma innego wyjścia. To twój obowiązek.
Anaeli nic nie odpowiedziawszy, wyciągnęła z kabury sztylet i ścisnęła go z całej siły, bojąc się, że jeśli choć na ułamek sekundy poluźni uścisk, to wypuści ostrze i nie będzie w stanie dotknąć go po raz drugi. Wzięła głęboki oddech i nachyliła się nad dziewczynką. Przytknęła czubek drżącego sztyletu
w miejscu jej serca i wtopiła go we wnętrze ciała, nie przebijając skóry.
– Duszo niebieska, duszo czysta, duszo ludzka wznieś się ku Królestwu Niebieskiemu i pozostań tam w rajskim przebycie. Kirielejson** – zaintonowała.
Biała róża poczęła jaśnieć, co znaczyło, że dusza oddzielała się od ciała, zrywała z nim połączenie.
Nanael ułożył dłonie na piersi jasnowłosej i pochylił się nad ciałem dziewczynki szepcąc:
– Wznieś się wolna od bólu, duszo czysta do Królestwa, z któregoś zrodzona.
Anioł Stróż również położył dłoń na klatce piersiowej podopiecznej i pochylił głowę. Zaczął jaśnieć,
z każdą chwilą coraz intensywniej. To samo działo się z Nanaelem.
– Światełko… – wyszeptała dziewczynka, otwierając nieznacznie oczęta.
Rodzice natychmiast bardziej nachylili się nad nią, głaszcząc ją po włosach, delikatnie klepiąc w blade policzki, na które skapywały łzy matki.
– Skarbie – szlochali oboje.
– Córciu, za kilka minut przyjedzie pogotowie – mówił mężczyzna drżącym głosem. – Proszę…
Trzymając dłoń na jej piersi, czuł jak serce powoli ustaje. Matka szlochała rozpaczliwie. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią dziecka. Cały czas głaskała córkę po chłodnym policzku. Głowa ojca opadła na klatkę piersiową dziewczynki. Mężczyzna usłyszał ostatnie bicie małego serduszka. I wraz z ostatnim uderzeniem serca, Anioł Stróż wraz z Nanaelem zniknęli w świetle, jakim emanowali, aby przeprowadzić duszę zmarłej za Niebieskie Bramy. Anaeli natomiast opadła na kolana i nadal płakała. Niegdyś dawała ukojenie, teraz napawała ludzi cierpieniem. Odczuwała przeraźliwy ból i rozpacz. Odbierała ludziom życie zabierała dusze. I nie mogła ich nawet poprowadzić ku Bramom.
Chwilę później pojawił się Nanael.
– Przynajmniej nie będzie już cierpieć na tym świecie – rzekł niby neutralnym głosem, ale dosłyszeć można było smutek.
– A jej rodzice? – Anaeli podniosła zapłakaną twarz i spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Oni będą teraz cierpieć, już cierpią – wskazała na nich dłonią i spojrzała na przyjaciela z wyrzutem.
– Ale największe cierpienie odczuwała dziewczynka – rzucił kontrargument. – Ona była poważnie chora…
– Nawet jeśli była chora, dla tych dwojga była ukochanym dzieckiem, które razem poczęli i razem wychowywali – mówiła z pretensją w głosie. – A teraz będą musieli ją pogrzebać – wypluła te słowa jakby były kwasem zalewającym jej gardło.
Spojrzała na ich wstrząsane szlochem ciała okrywające ciało córki.
– Ale nie pogrzebią wraz z nią miłości, jaką ją darzyli – zaoponował łagodnym tonem. – Będzie żywa w ich sercach i wspomnieniach.
– A każde żywe wspomnienie będzie wyciskać im łzy z oczu i napawać ich większą tęsknotą – odparowała.
Tak jak w twoim przypadku, chciał powiedzieć, ale jak słowa zostały zrodzone w myślach, tak umarły.
Nie powiedział już nic więcej, wiedział, że Anaeli miała słuszność. Rodzice będą rozpaczać po stracie dziecka i tęsknić za nim. Wiedział też, że jego towarzyszka rozpaczała z powodu tego, że nie mogła
w żaden sposób ukoić ich smutku oraz przez fakt, że przyczyniła się do odczuwania go. A kiedyś właśnie, mogła podarować ukojenie.
– Chodźmy już – zaproponował, wystawiając do niej rękę.
Przyjęła ją i wstała z klęczek. Zaintonowali taką samą jak wcześniej melodię, dzięki której utworzyło się przed nimi przejście, w ścianie. Przeszli przez nie i wyszli po drugiej stronie, pojawiając się pośrodku portalu w komnacie z Aniołem.
– Dusza została odprowadzona – zameldował Nanael.
– Dobrze – Anioł skinął głową. – Udacie się teraz do Indii, po mężczyznę. Posiada on tylko jedną ścieżkę życia i cała wybrukowana została grzechami – w jego głosie pobrzmiewało rozczarowanie.
Anaeli z kamienną twarzą słuchała słów Anioła Śmierci, które skierowane były do niej. Tym razem
w odbieraniu duszy to ona miała zagrać pierwsze skrzypce. Protestowała wewnętrznie, krzyczała ze strachu, nie chcąc tego robić. Jednak musiała. Nie było sensu opierać się, jeśli nie było innego wyjścia. Nikt nie mógł przecież jej zastąpić, a zwłaszcza odbyć za nią kary.
Anaeli i Nanael powtórzyli te same czynności, co wcześniej. Umożliwiały one Aniołom Wędrowcom przejście po raz drugi do Sfery Krystalicznej, w której realność ludzka i duchowa nakładały się wzajemnie.

Tym razem pojawili się w słabo oświetlonej piwnicy wypełnionej krzykami, płaczem i dźwiękami walki.
– Jak można być takim zwyrodnialcem?! – wrzasnął jakiś mężczyzna.
Aniołowie podążyli za jego głosem. Trzy komórki dalej ujrzeli dwóch mężczyzn zadających sobie silne ciosy w twarze i klatki piersiowe. Nieopodal nich na łóżku siedziała młoda kobieta, mogąca liczyć jakieś dwadzieścia lat. Łkała cicho, przyglądając się dwóm chłopakom, którzy okładali się pięściami. Jeden z nich zbliżony był wiekiem do dziewczyny, drugi wyglądał na trzydziestolatka.
– Jak się ładna trafi, to się bierze. A każdy towar przed sprzedażą trzeba sprawdzić, co nie? – odpowiedział kpiarsko starszy z mężczyzn.
Brunet, emanujący niezwykłą wściekłością, uderzył mężczyznę lewym sierpowym, po czym dołożył cios pięścią w podbródek, aż głowa odleciała mu do tyłu. Nieprzyjaciel zachwiał się. Chłopak natychmiast to wykorzystał, złapał metalową rurkę leżącą pod ścianą i zamachnął się nią. Rurka wbiła się w żebra mężczyzny przy akompaniamencie odgłosu łamanej kości. Trzydziestolatek zawył z bólu
i opadł ciężko na ziemię. Szkarłatna ciecz tworzyła wokół jego postaci powiększającą się kałużę.
– Gnij w piekle – wysyczał ostatkiem sił przez zaciśnięte zęby.
Brunet podszedł szybko do dziewczyny, a ta rzuciła się mu w ramiona, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Koc, który zakrywał jej nagie ciało, zsunął się z ramion ciemnowłosej, ale chłopak od razu go poprawił, tuląc ją jeszcze mocniej.
– Jestem już – szeptał kojąco. – Spokojnie, za chwilę wrócimy do domu.
Anaeli z Nanaelem uklękli przy zmarłym. Anielica znów użyła sztyletu, lecz tym razem przy nacinaniu duchowej powłoki to czerń rozjaśniała szarawą poświatą, nie biała róża.
– Duszo niebieska, duszo nieczysta, duszo ludzka opadnij pod ciężarem swych grzechów w piekielne odmęty, do jakich zaprowadziły cię czyny i wybory woli ludzkiej – zakończyła twardo i gniewnie.
Odczuwała wstręt do grzeszników z wyboru. Brukali swe dusze zrodzone w największej i prawdziwej czystości, chłonąc pokusy chaosu i rozpusty. Marnotrawstwo i zaniedbanie…
Nanael pochylił się nad ciałem i ułożył dłonie na torsie mężczyzny.
– Opadnij duszo nieczysta pod Bramy Piekieł, królestwa, którymś skażona.
Anioł Stróż stojący przy podopiecznym oraz Anaeli ułożyli dłonie na jego piersi i zaczęli emanować światłem. Oboje zniknęli w rozbłysku jasności, by zaprowadzić duszę do Piekła. Nanael pozostał sam
z parą zakochanych. Ich Stróżowie stali przy nich, uśmiechając się.
Chwilę później zawyły syreny i w piwnicy pojawiło się trzech funkcjonariuszy hinduskiej policji. Rozejrzeli się dookoła, badając sytuację. Dwoje umundurowanych podeszło do zakrwawionego ciała. Pochylili się nad nim, oceniając skalę obrażeń i prawdopodobnie przyczynę śmierci. Zdaniem Anioła było to zbędne. Na pierwszy rzut okna widać było, co spowodowało zgon.
– Prosiliśmy, aby nie robił pan nic na własną rękę. Ma pan szczęście, że tak to się skończyło – rzekł policjant tonem belfra.
– Musiałem coś zrobić – odparował brunet. – Nie miałem pojęcia, do czego jeszcze ten psychol mógłby się posunąć. Chciałem jak najszybciej ją stąd zabrać – dodał po chwili. – Domyślam się, że proces sądowy i tak się odbędzie – bardziej stwierdził niż zapytał.
– Niestety. Ale ma pan to szczęście, że działał pan w obronie własnej i poszkodowanej – powiedział funkcjonariusz, wskazując na dziewczynę. – Jutro musicie oboje złożyć zeznania na komendzie. Jedźcie do domu, a my tymczasem zajmiemy się ciałem.
Tuż po słowach funkcjonariusza naprzeciwko Nanaela pojawiła się Anaeli. Jej twarz była odzwierciedleniem tumultu. I tylko jedno spojrzenie skierowane ku niej wystarczyło Nanaelowi, by poczuć strach przyjaciółki. Nigdy nie widział Piekła. Z nich dwojga to ona odprowadzała dusze do tego królestwa, on zaś do Nieba. Zapytał ją niegdyś, co tam widziała, a ona odpowiedziała: rzeczy strasznie i okropne, których słowa nie opiszą, a płótno spłonęłoby, gdyby usiłować namalować na nim choć jedną scenę. I więcej już nie pytał.
– Wracajmy – rzekł cicho.
Mówiąc to, sugerował, że należy teraz wypowiedzieć kilka enochiańskich słów, za pomocą, których znajdą się z powrotem w Królestwie Tristiti***.

***

Noc spowiła niebo zasnute gęstymi obłokami. Księżyc nigdy nie był widoczny, a światło słoneczne, które odbijał, nie objawiało się nawet słabą, białą poświatą, jaka widoczna była na nieboskłonie
w realności ludzkiej. Anaeli znów siedziała w altanie i wpatrywała się w ciemny firmament, rozmyślając
i wspominając. Po raz kolejny zjawiła się w Piekle, królestwie zepsucia, beznadziejności, katuszy
i grzechów. Wrzaski i lamenty grzesznych dusz, szydercze śmiechy demonów i diabłów, jakimi stali się Upadli Aniołowie za czasów Stworzenia, wciąż rozbrzmiewały w jej umyśle. Musiała tam wędrować
z duszami zmarłych, którzy na to zasłużyli, ponieważ to ona została do tego wyznaczona, w ramach kary, jaką otrzymała. Jedno musiało odwiedzać Niebo, a drugie Piekło, ponieważ co dobre, nie może mieć styczności ze złym. Co złe jest kuszące, jeśli raz się tego spróbuje, będzie chciało się zrobić to raz jeszcze; powracać do tego.
Zło ukrywa się pod wieloma postaciami: łatwiejszym sposobem wykonywania czynności, fałszerstwem, a zwłaszcza fałszywymi uczuciami. Ktoś, kto chce osiągnąć za wszelką cenę swój cel, pragnienie, ubierze maskę smutku i cierpienia, zabłąkania. Przystanie nieśmiało w okolicy kogoś życzliwego i wrażliwego czekając, aż obdarzy go zainteresowaniem i współczuciem. A później, powoli zacznie osiągać swój cel, manipulować ofiarą swojego kunsztownego kłamstwa, aż ktoś w końcu nie zedrze jej z oczu zaślepek i nie ukaże prawdziwego oblicza istoty, której się pomogło. Lecz może być za późno. Pomagający stanie się potrzebującym pomocy, ponieważ stracił na tym, że pomógł temu, kto tak naprawdę dbał tylko o własne korzyści. Albo stanie się winnym wszelkich skutków swojej pomocy
i  zostanie oskarżony.
– Zdaje się, że rozmyślania to twoje hobby, Anaeli.
Nanael usiadł obok niej na trawie, wzrokiem przemierzył ciemny nieboskłon.
– Lubię rozmyślać – uniosła kącik ust w górę. – Mogę pozwolić sobie wówczas na snucie refleksji – wyjaśniła. – Przed chwilą doszłam do takiej jednej.
– Mianowicie? – spojrzał na przyjaciółkę z ukosa.
Zainteresowały go jej słowa, a jednocześnie obudziły nieznaczny lęk.
– Uważaj komu pragniesz pomóc – rzekła w lekkim zamyśleniu.
Nanael domyślił się, nie wiedząc czy słusznie, że ma to jakiś związek z przyczyną jej strącenia. Nie wiedział jednak, czym zawiniła. Nigdy mu tego nie wyznała. Był zaznajomiony jedynie
z faktem, iż za czasów skrzydeł była Aniołem miłosierdzia i radowania, rozsiewała spokój, ukajała uciemiężonych i darowała ludziom pewnego rodzaju ulgę.
– A czy ty pomogłaś komuś, komu nie powinnaś? – zapytał, błądząc wzrokiem po ciemnoszarych obłokach.
Anielica dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, a konkretniej nad tym, czy jej udzielić. Od rozmowy w komnacie z bronią, myślała nad nią, nad wypowiedzianymi słowami. Nie potrafiła pojąć, czego tak naprawdę obawia się w ujawnieniu swojego grzechu przed przyjacielem. Utraty go? Niezrozumienia? Wyszydzenia? Osamotnienia? Anaeli zawsze uważała, że prawdziwy strach to taki, którego źródło jest nieznane, ponieważ jeśli się je zna można je pokonać, zaradzić mu. W tym momencie przyszło jej na myśl, że lęk przed szczerą rozmową, można pokonać właśnie rozmową.
– Anaeli?
Nanael szturchnął ją delikatnie w łokieć, aby przywołać ją do rzeczywistości.
– Tak – odparła, kierując spojrzenie w jego przeźroczyste oczy o czarnej źrenicy, a w tym słowie zawierała się cała skrywana dotąd szczerość. Nie naprostowanie kłamstwa, ponieważ ona nigdy nie skłamała. Ukrywała jedynie swój ciężar, dźwigając go w samotności.
 – Zdradziłam dobroć, chcąc ukoić zło. Zeszłam ze ścieżki Pana dać ukojenie Lucyferowi. – Mówiąc to, ani na chwilę nie przestała patrzeć w oczy Nanaela.
Anioł, z początku zszokowany po usłyszeniu tych słów, zrozumiał wszystko. Pomogła Lucyferowi, chcąc ukoić jego żal, teraz zaprowadza do jego królestwa dusze, co ma być odzwierciedleniem tej pomocy. Strącona została do Królestwa Tristitii, gdzie smutek oraz związane z nim uczucia wypełniają szarą atmosferę. Złamała zasadę, jakoby zgrzeszyła, więc to ona ma styczność ze złym. Chciała dobrze… A piekło dobrymi chęciami jest wybrukowane.
– Byłaś tak wielkim Aniołem dobroci i wrażliwości, że widok samego Syna Światała jako Księcia Ciemności wydobył z ciebie współczucie i chęć niesienia pomocy – podsumował, kiwając lekko głową
w podziwie.
Anaeli mimo woli uśmiechnęła się jakby rozbawiona. Dopiero po odpowiedzi Nanaela poczuła ulgę. W końcu komuś wyznała swój grzech.
– Ale wiesz, że... – zaczął poważnym tonem. – Nawet wielkie i prawdziwe dobro nie pokona wielkiego i prawdziwego zła – rzekł łagodnie. – A wiesz dlaczego? – Anaeli pokręciła głową. – Bo bez jednego, drugie nie miałoby bytu. Nie znano by pojęcia zła, więc czym byłoby dobro? – gestykulował lekko. – Nie bytowałoby. Ktoś musiałby je odkryć lub stworzyć, aby poznać to dobro. Wiesz jak stworzyć dobro, jeśli ono nie istnieje? – Anielica znów zaprzeczyła ruchem głowy. – Ktoś musiałby stać się złym, jako pierwszy złamać jakąś zasadę. Wówczas czyn tej jednostki, na przykład stałby się owocem poznania i dobra, i zła. A od jednostki rozszerzyłoby się  dalej. I tak można by wówczas poznać pojęcie dobra i zła. Mieć wybór – zakończył sugerującym koniec monologu tonem.
Anaeli zastanawiała się nad jego słowami całkowicie nimi pochłonięta. Miał rację, w każdym szczególe, lecz ona nie chciała pokonać zła. Pragnęła zrobić to, do czego została stworzona, wykorzystać swój dar. Choć prawdą było, że gdzieś w głębi duszy myślała, czy też łudziła się, że jeśli uda jej się ukoić Lucyfera, pomóc mu, to pomoże w pokonaniu zła. Zrobi coś więcej, niżeli po prostu wykorzysta dar.
– Dziękuję – powiedziała z uśmiechem.
Nanael odwzajemnił go i objął przyjaciółkę ramieniem.
– Powiem ci coś jeszcze, abyś całkiem się odnalazła – oznajmił pragmatycznie. – Anaeli, nadal bronisz dusze i robisz dla nich coś dobrego, ponieważ ochraniasz je przed demonami i Piekłem, nawet jeśli na to nie zasługują. W innej formie, lecz nadal podobnie.
– Kiedyś też zdarzało mi się spotkać demona i walczyć z nim, aby nie opętał człowieka, ani nie zdobył jego duszy – powiedziała. – Tutaj jest o tyle inaczej, że muszę walczyć często, samej wydobywać dusze i sprowadzać je do Piekła – mówiła z przygnębieniem.
– Ale trzymaj się zawsze tej jednej prawdy – powiedział z naciskiem. – Robisz coś dobrego dla dusz i nadal je chronisz.
– Teraz to wiem – uśmiechnęła się po raz kolejny, spoglądając na przyjaciela.
Siedząc w altanie rozmawiali do rana, a Anaeli wiedząc i rozumiejąc więcej, inaczej spojrzała na świat i trzy minione wieki, które przeżyła. Pojęła, że dopiero teraz zrozumiała swoją karę, po rozmowie z Nanaelem. Miał rację. Jedna osoba to za mało, aby poukładać stłoczony chaos.


* Enochiański – język, którym wg badaczy posługują się Aniołowie
** Kirielejson – z utworu pochodzącego z przełomu XIII i XIV wieku pt. „Bogurodzica” tłumaczone na „Zmiłuj się Panie”
*** Tristitia – w języku łacińskim oznacza Smutek