Zasnuty
duszy cieniem żywot
Niebo zasnuły chmury o głębokim odcieniu szarości całkowicie
przesłaniając zawieszoną na niebie złotą monetę i błękit jej królestwa. Nagimi
gałęziami drzew szarpały ramiona wiatru, a mleczna mgła niczym
najdelikatniejsza puchowa tkanina, otuliła wszystko co znajdowało się przy
ziemi. Konary drzew, dachy domostw, latarnie uliczne – wszystko to zdawało się
wyrastać wprost z mgławicy. Chodniki ciągnęły się w dal puste i szare, a jedyną
duszą pośród martwicy była Liliana.
Cały krajobraz zdawał się być martwy i
wyjęty prosto z sennego koszmaru.
Dziewczyna idąc samotnie wzdłuż brzegu
mrocznego lasu co chwila oglądała się dookoła. Ciągle towarzyszące jej uczucie,
że ktoś ją śledzi nie było przyjemne. Czuła jakby serce trzymane było w
żelaznym uścisku próbując rozerwać więżące je więzy swym przyśpieszonym biciem.
Mimo że była ubrana w gruby, długi sweter, pod którym miała koszulkę, jeansy
oraz wysokie do połowy łydki glany, gęsia skórka pokryła jej ciało, a od środka
bił zimny dreszcz, który porównać było można do lodowatych igieł wbijających
się w każdy mięsień. Głębokie oddechy zmieniały się w kłębiące się obłoczki
białej pary, ledwie widocznej na tle mgły.
Trzask!
Nagle usłyszała głośny dźwięk łamanych gałęzi,
jaki przeszył złowieszczą ciszę doprowadzając ją do paraliżu strachu po
gwałtownym podskoku. Zupełnie jakby ktoś wpadł w stertę suchych gałęzi i liści.
Zaraz po tym dobiegło ją brzmienie metalu bijącego o metal. Po chwili
wypełnionej odgłosem szaleńczego biegu wyskoczył przed nią ciemno-włosy
chłopak.
Oddychał głęboko i szybko, pierś unosiła
się i opadała w harmonii z oddechem. Miał na sobie czarne skórzane spodnie
przyległe do ciała schowane w wysokich, ciężkich butach, cienką i długą do
kostek tkaninę koloru węgla z kapturem oraz przylegającymi do rąk rękawami
sięgającymi kostek palców. Ze spodni, opinając dobrze zbudowany tors, okrywała
go koszulka barwy nocnego nieba. Hebanowe włosy okalające bladą twarz, które
sięgały ramion poruszały się delikatnie na wietrze. Zza jego pleców wyrastała
gruba i srebrna rękojeść wysadzana rubinowymi kamieniami. Czarne tęczówki, w
których nie można było dostrzec źrenic spoczywały na postaci brązowowłosej
dziewczyny.
Liliana przełknęła ślinę, powoli cofając
się. Chłopak wyprostował się, uśmiechnął i zaczął iść w jej kierunku.
Stanowczo, z pewnością siebie. Brunetka żałowała, że nie wzięła ze sobą czegoś
więcej niż sztyletu, który ukryła z tyłu za paskiem spodni. Nie sądziła, że coś
może ją spotkać po drodze, była przekonana, że dotrze do wyznaczonego celu bez
przeszkód, więc nie uzbroiła się w nic więcej prócz sztyletu i swoich
umiejętności. Dosięgła go powoli, pewnie zaciskając palce na chłodnej
rękojeści. Ostrożnie wyjęła broń opuszczając rękę wzdłuż ciała.
Chłopak zaśmiał się jedynie na krótko,
kiedy ujrzał marną broń w dłoni niemal tak samo marnej dziewczyny.
– I co zamierzasz zrobić mi tym…
sztylecikiem? – zapytał Miron retorycznie z kpiną w głosie. – Być może myślisz,
że on przyleci do ciebie na skrzydłach, ale… – zawiesił głos bawiąc się
emocjami dziewczyny.
Liliana poczuła jak wnętrze, poczynając od
serca zamarza. Stała przez chwilę niczym zamieniona w kamień wpatrując się
rozszerzonymi oczyma w swego oponenta.
– Co mu zrobiłeś? – zapytała powoli
przyciszonym głosem. – Gdzie jest Kilian? – zadała kolejne pytanie nie czekając
na odpowiedź na poprzednie.
Miron rozciągnął usta w uśmiechu złego
chłopca cały czas kierując się ku niej.
Liliana zacisnęła dłoń w pięść, a drugą na
jelcu tak mocno, że rękojeść mało nie pękła. Czuła jak każde zdobienie, każdy
grawer i żłobienie odciskają się na jej skórze z towarzyszącym temu przyjemnym
bólem. Przymrużyła złowieszczo oczy zaciskając usta w wąską kreskę.
– Nie myśl, że się ciebie boję potworku –
zakpił przybierając poważny wyraz twarzy, czym zdradził, iż kłamie. – Kilian
postanowił odpocząć na łonie natury.
Stanął jakieś półtora metra od niej w
lekkim rozkroku, uniósł rękę i powoli układał palce, jeden za drugim na
rękojeści swego miecza. Nie mógł powstrzymać uśmieszku, kiedy patrzył na jej
zdeterminowaną twarz wysuwając powoli ostrze z pochwy na plecach. Doskonale
wiedział, że Liliana cała drżała w środku, bała się i pragnęła cudem wyjść żywo
z tej sytuacji. Jaka szkoda, że jednak jej cieniste marzenie się nie spełni.
Zafunduję jej szybką śmierć.
Liliana była gotowa na wszystko. Pomimo że
wewnątrz buzowało przerażenie i pragnienie zachowania obecnego życia, nie mogła
się ulęknąć Mirona. Zarówno ze względu na cel jej wędrówki jak i Kiliana oraz
samą siebie; nie chciała uciekać, wolała stawić czoła wrogowi.
Miron uniósł nad sobą niewiarygodnie długi
miecz. Zamachnął nim. Napiął mięśnie. Zamknął oczy. Skoczył.
Wylądował na ziemi, niecały metr dalej za
dziewczyną na ugiętych nogach.
Szkarłatna ciecz ściekała z ostrza,
utworzyła kałuże wokół postaci Liliany, której ręce leżały z obu jej stron,
czerwone od krwi, z których sterczały gładko ścięte pod skosem żółtawe kości.
Zasłoniła się nimi w momencie, kiedy miecz
chłopaka był centymetry od niej, był to odruch. W jednej nadal spoczywał
sztylet wewnątrz zaciśniętej dłoni. Kikuty opadły wzdłuż ciała dziewczyny,
zwisały z nich czerwono-czarne nitki żył, a elementy tkanki mięśni plasły o
ziemię.
A kiedy ścięte ręce opadły, ukazały
podłużną dziurę pośrodku klatki piersiowej, z której stopniowo wylewała się
szkarłatna posoka.
– Cita mors
est mortis.
Uniósł głowę spoglądając na ciemno-szare
niebo, jakby mówił tę sentencje ku niemu. Ton jakim to wypowiedział brzmiał
zupełnie jak modlitewne ,,Amen”. Wykonał zadanie, mógł więc wrócić po
kolejne rozkazy.
Schował miecz z powrotem do pochwy.
Wtem ujrzał jak dusza Liliany ulatuje z
ciała emitując rosnącym blaskiem. Rozszerzył na ten widok oczy i rozchylił
usta, stając jak posąg wpatrujący się w jedno miejsce.
Ze skumulowanej energii jaką była dusza, rozeszły
się srebrne smugi, co wyglądało jak wstążki. Kierowały się w górę, w dół, na
boki. Wyrastały z nich nowe, jak gałęzie drzew. Energia rozprzestrzeniała się
przybierając humanoidalny kształt.
W tym samym momencie z lasu wybiegł inny
chłopak, o białych włosach. Stanął między drzewami z tym samym wyrazem twarzy
co Miron.
– Nie… – szepnął zdruzgotany Kilian. –
Jeszcze nie…
Dusza Liliany przybrała formę potężnego
anioła górującego nad drzewami, którego srebrne skrzydła przesłaniały niebo. W
dłoni trzymała sztylet. Ten sam, który zniknął z jej odciętej ręki. Z tą
różnicą, iż był dużo większy.
Nagie ciało Liliany pozbawione oznak
płciowości przesłaniały długie białe włosy, a przeźroczyste oczy spoczęły na
osobie Mirona.
Czarnowłosy cofnął się o krok, nadal będąc
pod wpływem szoku i zamknął oczy. Pulsacyjne światło zakołowało wokół niego i
strzeliło w górę.
Miron przybrał postać podobną do Liliany za
wyjątkiem czarnych piór na potężnych skrzydłach oraz długich, falujących na
wietrze włosów w barwie hebanu. W dłoni dzierżył swój powiększony kilkukrotnie
miecz.
Kilian nie wahał się ani chwili. Nie mógł
pozwolić, aby Liliana została unicestwiona.
Proces przemiany, taki sam jak Mirona trwał
zaledwie sekundę.
Stał teraz przed Lilianą trzymając czubek ostrza swego
miecza tuż pod gardłem Mirona, a skrzydła jego rozpostarły się wysoko, jakby w
grożącym geście. Białe pióra Kiliana mieszały się ze srebrnymi Liliany – srebro
i biel niczym zaufanie i czystość.
*Cita
mors est mortis –
Z Łaciny Szybka śmierć to wspaniała
śmierć.
I jak się Wam podobało? Bo mi bardzo hehe
Chciałam z tego zrobić takie opo na Halloween, ale coś nie wyszło i jest opo na Wszystkich Świętych ;P
Kolejna część tego opowiadania pojawi się... Szczerze to nie wiem, ale jak się postaram to jeszcze w tym miesiącu ;)
Także to na tyle ode mnie. Dziękuję za komentarze pod poprzednim opowiadaniem :3
Pozdrawiam Was cieplutko w te jesienne i pełne inspiracji dni...
I <3 Autumn...